Zakuci
"Ale uniemożliwili to zakuci rycerze postępu" – grzmiał głos zacinającego się, ale mówiącego z pasją młodego chudego chłopaka. Na sali sądowej słychać było tylko terkot czterech nagrywających dużych magnetofonów szpulowych. Miejsca dla publiczności zajmowały rodziny oskarżonych, funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa i ja we własnej, 19-letniej osobie.
Jak ja się dostałem w owych pierwszych dniach lutego 1969 r. na zwany otwartym, ale jednak zamknięty (tak wtedy było) proces Adama Michnika i innych? Legalnie się dostałem.
Studiowałem na SGPiS-ie (dzisiejsza SGH) i tam podczas ulubionego przeze mnie szwendania się po auli spadochronowej ktoś napotkany poinformował mnie, że w siedzibie Okręgowego Zarządu Studenckiego ZMS na Alei Róż leży w sekretariacie przewodniczącego nie chciana przez nikogo wejściówka na wspomniany proces. I była! Nie chciało mi się wierzyć, że nikogo w podobno ideowej organizacji młodzieżowej nie zainteresuje proces przywódców Marca’68. Pokazałem pisemko z redakcji uczelnianego, zresztą ZMS-owskiego tygodnika "Sigma" i dostałem przepustkę do politycznego raju (tak wtedy czułem).
Na tej sali usłyszałem po raz pierwszy w życiu na żywo wolne słowo, poglądy wypowiadane otwarcie, pełnym głosem, bez cenzury. Dygotałem wewnętrznie – pod takim byłem wrażeniem. Do tej pory wolne słowo docierało do mnie z zagłuszanych niemiłosiernie rozgłośni Radia "Wolna Europa", "Głos Ameryki" czy BBC.
Adam Michnik mówił przez 15 godzin – 8 godzin jednego dnia i 7 – drugiego. "Ależ on mówi" wyrwało mi się z ust,co siedząca obok mnie przystojna pani w średnim wieku skwitowała słowami: "Trzeba mieć coś do powiedzenia, wtedy tak to wygląda". Oszołomiony, spędzałem przerwy w rozprawie na korytarzu sądowym otoczony ludźmi, chcącymi się dowiedzieć, co tam, za zamkniętymi drzwiami się dzieje.
Pamiętam bardzo brodatego Leszka Szarugę, połyskującego przerażająco grubymi szkłami okularów, pamiętam Felka Woroszylskiego i chyba Jacka Kleyffa. Coś nieporadnie relacjonowałem, na pewno bardzo nieskładnie, zupełnie nie pamiętam, co im mówiłem. Znałem ich wszystkich z prywatnych spotkań.
Pamiętam też, jakie wrażenie wywarł na mnie wyrok: 4,5 roku więzienia dla Michnika.
A niespełna 40 lat później przeczytałem Rafała Ziemkiewicza "Michnikowszczyzna. Diagnoza choroby".