Andrzej Józef Dąbrowski – Makbet jako efekt specjalny…
… Zwłaszcza jego wersja pokazana w Nowym Jorku pod Brooklyńskim Mostem, skąd widać południowy Manhattan(…). Diagnoza jest uproszczona i powierzchowna, żeby nie powiedzieć infantylna.(…) Czy zatem widowisko Jarzyny jest od początku do końca dziełem chybionym? Otóż nie.
Wzięte z blogu TR Warszawa: A wieści na temat biletów są takie: Macbeth is sold-out for all performances except the Closing Night Celebration on Sun June 29.
Zacznijmy od informacji podstawowej – „Makbet” wystawiony przez TR Warszawa nie jest
inscenizacją tragedii Szekspira. Jest on spektaklem zbudowanym na podstawie reżyserskiej adaptacji Grzegorza Jarzyny, który nie wahał się do pierwowzoru dopisać to i owo a sam pierwowzór zminimalizować i przekomponować wedle własnych potrzeb. Przekomponował go tak, by poprzez „Makbeta” wypowiedzieć się na temat okrucieństwa panującego w dzisiejszym świecie i żeby pokazać nieograniczoną skalę swej wyobraźni. Wyobraźni – dopowiedzmy dla jasności – która lubi mieszać gatunki i szuka nowej formuły dla teatru.
Teatr Jarzyny jest bowiem dopełniany filmem i telewizją. W „Makbecie” filmowe są środki montażu, filmowe jest również światło i dźwięk oraz efekty kinetyczne. Multimedia umożliwiają też zbliżenia twarzy aktora, co pozwala lepiej śledzić jego grę. Akcja tego spektaklu toczy się jednocześnie na kilku planach, monologi i dialogi są zredukowane do minimum, prawie nie ma pauz ani chwil zastanowienia. Nie ma też szekspirowskiej metafizyki, jest natomiast nieustające „dzianie się”, niczym w thrillerach lub… komiksach. Reżyser zdaje się mówić – wzorem swych hollywódzkich kolegów – nie myśl jest ważna, tylko to, co się dzieje.
Przed premierą pierwszej wersji „Makbeta”, jaka miała miejsce w maju 2005 roku, Jarzyna powiedział, że dramat Szekspira jest szczególnie aktualny w naszej dobie. Przedstawienie powstało jako odpowiedź na atak Al-Kaidy i wojnę wewnętrzną w Iraku a także na
wcześniejsze wydarzenia na Bałkanach i w Czeczenii. Podczas nich dochodziło zdaniem Jarzyny do takiego samego okrucieństwa, jakie miało miejsce w średniowiecznej Anglii, kiedy to krwawo tłumione były wszelkie bunty, kiedy stosowano tortury i mordowano więźniów i kiedy w Londynie wywieszano ku przestrodze ścięte głowy.
Okrucieństwo nie zmienia się w zależności od rozwoju cywilizacji i samo w sobie jest takie samo jak przed wiekami. Makbet u Jarzyny na co dzień posługuje się komputerem i otacza się monitorami, ale swemu przeciwnikowi urzyna głowę zwykłym nożem. W finale głowę Makbeta urzyna nożem zwycięski Makduff. Cywilizacja nie ma wpływu na zmniejszenie rozmiarów okrucieństwa i jego rodzaj, zdaje się mówić reżyser.
Chcąc poruszyć do głębi widza, Jarzyna nie bawi się w żadne subtelności, pokazuje wszystko w sposób tak naturalistyczny, że aż przesadzony. Żołnierz amerykański podrzyna gardło modlącemu się muzułmaninowi, lady Makbet zmywa szlauchem krew Duncana, krew bluzga z widma Banqua, krwią wymiotuje również Makbet. Niby zatem wszystko jest tak, jak u
Szekspira, gdzie tytułowy bohater zauważa, iż „krew krwi żąda” , tyle tylko, że u Szekspira się o tym mówi, a u Jarzyny jest to pokazane bez ograniczeń. Oczywiście, można by podejrzewać reżysera, że okrutnymi scenami chce po prostu epatować widownię, ale Jarzynie chodzi prawdopodobnie o to, by wstrząsnąć widzami do głębi. Jego „Makbet” jest bowiem w swej intencji spektaklem interwencyjnym.
Zwłaszcza jego wersja pokazana w Nowym Jorku pod Brooklyńskim Mostem, skąd widać południowy Manhattan, gdzie stały wieże World Trade Center i gdzie narodziła się idea walki ze światowym terroryzmem. Wedle reżysera walka ta przekształciła się w patologię. Ci, którzy zwalczają okrucieństwo terrorystów stają się równie okrutni, jak ich przeciwnicy.
Wystarczy sobie przypomnieć wydarzenia w irackim więzieniu w Abu Ghraib, czy amerykańskiej bazie w Guantanamo. Nie przypadkiem Duncan i jego żołnierze noszą amerykańskie mundury i zachowują się tak, jak amerykańscy żołnierze pokazywani w wielu już filmach. Jarzyna pokazuje, że ci, którzy mieli reprezentować wolność i demokrację okazali się nie mniej prymitywni niż pogardzani przez nich arabscy przeciwnicy.
„Makbet” Jarzyny jest również spektaklem przeciwko wojnie.
Można zatem powiedzieć, że Jarzynie przyświecał szlachetny cel, ale jego diagnoza jest uproszczona i powierzchowna, żeby nie powiedzieć infantylna. Zjawisko terroryzmu i okrucieństwa we współczesnym świecie jest o wiele bardziej złożone niż pokazał. Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak odnotować, że świat ludzi władzy, jaki Jarzyna wykreował na
scenie, nie jest li tylko wytworem jego wyobraźni. Wielu dzisiejszych polityków nie jest wolnych od żądzy władzy, która bierze ich we władanie bez reszty. Wieczne napięcie, z jakim do tej władzy dążą a potem, z jakim muszą ją utrzymać, ogranicza ich świadomość i doprowadza do dehumanizacji. Wielu ucieka w seks, narkotyki i najróżniejsze używki. Wielu staje się wręcz potworami.
W reżyserskiej adaptacji „Makbeta” nie zmieściło się to, co jest w tym utworze niemal równie ważne jak przestroga przed spiralą zbrodni. Jest to bowiem również dramat o działaniu sumienia. Zarówno Makbet, jak i jego żona, mimo swej psychopatycznej ambicji, mają jednak chwile refleksji, w których widzą, co czynią i w których decydują się na dalsze działania, wiedząc iż weszli na drogę, z jakiej nie ma już odwrotu. „Życie jest tylko powieścią idioty” – stwierdza w konkluzji tytułowy bohater.
Niestety w grze Cezarego Kosińskiego (Makbet) i Aleksandry Koniecznej (Lady Makbet) są
tylko ślady tego drugiego dna ich postaci. Pozostali aktorzy również są prowadzeni przez
reżysera jednym pociągnięciem pędzla, co daje zgoła plakatowe efekty. Szkoda, zwłaszcza w wypadku obojga protagonistów. Na szczęście Danuta Stenka nie dała się ujednoznacznić jako Hecate. To właśnie ona uosabia siłę nadprzyrodzoną i przywodzi na myśl działanie fatum, jakie znamy choćby z „Króla Edypa”. „Makbet” jest bowiem również sztuką o przeznaczeniu, od którego nie sposób uciec. Aż dziw, że na ogół reżyserzy tego nie dostrzegają.
Skoro mowa o aktorach, nie sposób nie zauważyć, że przyjęta przez nich konwencja „nie grania, tylko bycia” owocuje już takim minimalizmem, że niemal wszyscy stali się monotonni. Nie porywają nas, nie współczujemy postaciom, które grają, ba – nie pamiętamy potem tych postaci! Okazuje się, że to co bywa dobre w filmie, niekoniecznie sprawdza się w teatrze. Niewiele jednak można na to poradzić, skoro Jarzyna
jest przeciwnikiem prawdy uzyskiwanej na scenie poprzez kreację, będąc niezmiennie zwolennikiem „realu”, czyli zachowań takich, jakie się widzi w codziennym życiu. W tej sytuacji sztuki poetyckie nie mają szans, nie mówiąc już o poetyckich bohaterach. Na wszelki wypadek warto w tym miejscu przypomnieć, że „Makbet” jest jednak sztuką poetycką (sic!). I to niezależnie od przekładu.
Czy zatem widowisko Jarzyny jest od początku do końca dziełem chybionym? Otóż nie.
Paradoksalnie może być ono probierzem tego, co młode pokolenie dostrzega dzisiaj w „Makbecie”. Reżyser ten (sam jeszcze młody duchem) programowo tworzy teatr dla ludzi nie chodzących do teatru i dla pokolenia wychowanego na pop-kulturze. Stara się przemawiać do ich wyobraźni mówiąc ich językiem. Oczywiście, dla ludzi nawykłych do kultury wysokiej jest to obniżenie lotów, żeby nie powiedzieć wprost – równanie w dół. Nie wiadomo jednak, do ilu młodych widzów przemówi właśnie taki „Makbet”, zgoda, że spłaszczony i uproszczony. Do Jarzyny można mieć jednak pretensje o to, że tego – umownie mówiąc – nieobytego widza nie ciągnie w górę, tylko utwierdza w estetyce, do jakiej nawykł. Że zamiast uświadomić wielowarstwowość dramatu Szekspira, pokazuje mu komiks, w którym głębię myśli zastępują efekty specjalne.
Owszem, ogląda się je z zainteresowaniem, owszem są one dowodem niemałej wyobraźni, ale ogląda się je jako efekty same w sobie, czy wręcz jako paradę efektów. Karleje w nich, zarówno szekspirowski pierwowzór, jak i przesłanie inscenizatora. W rezultacie z „Makbeta” Jarzyny pamięta się głównie polifoniczność akcji, nagłośnienie szumu dochodzącego z Mostu
Brooklyńskiego, warkot silników helikoptera, zbliżenia twarzy aktorów na ścianach, kojarzące się oczywiście z graffitti, wystrzały z karabinów, narkotykową orgię po zwycięstwie wojsk Duncana z amerykańskimi akcentami, taniec gejszy w wykonaniu Lady Makbet, nagość Banqua, kopulację na drzwiach lodówki, ogień trawiący zamek Makbeta, śmierć lady Makbet w pralni i wspomniane obcinanie głów… .
Uff! Można by jeszcze wymieniać i wymieniać. Zachodzi jednak obawa, że w dalszej wyliczance to przedstawienie jako całość, może także okazać się też tylko efektem specjalnym.