Ciągle podejrzany
(niepublikowana rozmowa z 1989 r. z Leszkiem Szarugą – poetą i krytykiem literackim)
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku postanowienie o publikowaniu w drugim obiegu można, bez przesady, nazwać decyzją życiową. Czy pamiętasz moment jej podjęcia?
– W "Bristolu mieściła się redakcja miesięcznika "Hotelarz", w której wówczas pracowałem. Wywołał mnie z niej funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa. Rozmawialiśmy w hotelowej kawiarni i ów funkcjonariusz zaczął mnie namawiać do współpracy, do sporządzania raportów o środowisku literackim, a byłem wtedy przewodniczącym Koła Młodych Związku Literatów Polskich. Zachętą do świadczenia usług była obietnica wydania mojego, zatrzymanego tomiku poetyckiego. To był ten moment, w którym pomyślałem, że jeśli milicja polityczna decyduje o wydaniu książki, to czas wycofać się z oficjalnego życia kulturalnego. Związałem się z powstałym w 1977 r. kwartalnikiem "Puls" i póki wychodził on w kraju miałem tam m. in. stały felieton o cenzurze, podpisywany kryptonimem "Tan.Tal.", opracowywałem też "Kronikę".
Wróćmy jednak do początku Twojej twórczej drogi…
– Za sprawą Wisławy Szymborskiej w 1967 r. ukazało się parę moich wierszy w "Życiu Literackim", jeszcze sygnowanych nazwiskiem Aleksander Wirpsza, ale był to epizod, zgodny z regułą, że kiedy się jest młodym, pisze się wiersze. Poważnie zająłem się pisaniem kilka lat później, przez przypadek.
Otóż spotkałem znajomego, który zapropponował mi pisanie recenzji, pod pseudonimem, do "Współczesności". I tak zostyałem recenzentem, otrzymawszy na początek do oceny debiutancki tomik Ryszarda Krynickiego "Akt urodzenia". W tym czasie zetknąłem się ze środowiskiem twórców, określanych przez krytykę jako "Pokolenie’68" albo "Nowa Fala", a skupionych wokół pisma "Orientacje". Bywając na zjazdach poetów i młodych krytyków w Cieszynie poznałem Stanisława Barańczaka oraz grupę "Teraz" z Adamem Zagajewskim, Jurkiem Kronholdem i Julianem Kornhauserem.
W 1971 r. złożyłem swój pierwszy autorki tomik pt "Dowód osobisty" w Wydawnictwie Literackim, ale wtedy właśnie rodzice postanowili pozostać na emigracji, co uniemożliwiło mi debiut. Ponownie zaproponowano mi wydanie tego tomiku w 1981 r., a w stanie wojennym rozwiązano umowę. W tamtym czasie dostałem w kraju kilka nagród m. in. im. Andrzeja Bursy, potem – w 1986 r. – nagrodę Fundacji Kościelskich w Genewie.
Składałem też jakieś książki krytyczno-literackie m. in. w Czytelniku, ale kończyło się to tłumaczenniem pana redaktora typu: "panie Leszku, pan rozumie, dlaczego nie możemy wydać panu książki". I na tym właściwie zakończyły się próby wydawania w oficynach państwowych.
Byłem człowiekiem ciągle podejrzanym mimo, że nikt nic złego o mnie nie mówił – poza tym, że obsmarowano mnie w "Sztandarze Młodych" jako żydomasona. Publikowałem jedynie w prasie nie kojarzącej się z negatywnymi redakcjami wobec Marca’68. Odbywało się to falami. Drukowano mi sporo tekstów, po czym – a opowiadał mi o tym dobrze poinformowany Janusz Głowacki – we włądzach zapadała decyzja by przerwać ów "festiwal Szarugi". Następowała więc blokada i okres przymusowego milczenia.
Jak wypełniałeś te okresy ciszy?
– Pisaniem i etatową pracą w miesięczniku "Hotelarz". Przeprowadzałem wywiady z recepcjonistami, miałem też stały felieton, będący opisem naszej rzeczywistości, widzianej – jeśli tak można powiedzieć – z okna hotelowego pokoju. Stały dochód przynosiło mi też układanie dla tego pisma krzyżówek.
Czym zaowocowało uczestnictwo w nieoficjalnym ruchu wydawniczym?
– W "Pulsie" ukazywały się moje prace krytyczno-literackie, natomiast tomik debiutancki ukazał się w 1980 r. nakładem poznańskiej Witrynki Literatów i Krytyków zaś zbiór szkiców rok wcześniej w Bibliotece "Głosu". Następny zbiór wierszy wydała w bardzo prestiżowej serii wydawniczej Krakowska Oficyna Studencka (KOS), prowadzona przez Tadeusza Nyczka i Jana Polkowskiego.
Kolejna publikacja miała miejsce już w stanie wojennym, a był to zbiór niedobrych wierszy pt "Czas morowy", złożony z utworów, w których odreagowywałem 13 grudnia. W "Przedświcie" pojawił się tomik "Przez zaciśnięte zęby", będący próbą znalezienia dystansu do rzeczywistości. Zawierał on obok wierszy publicystycznych, lubiany przeze mnie cykl "Z drugiej strony" – pół na pół – eseistyczny i poetycki, oderwany od realiów społeczno-politycznych. W sumie ukazało się dziewięć tomików poetyckich i dwa tomy prozy, a w jednym z nich opowiadanie pt "Pudło", będące chyba jedynym dokładnym opisem doświadczeń z Marca’68.
Natomiast doświadczenia lat siedemdziesiątych, swoiste współistnienie milicji i opozycji, reakcje społeczne na różne wydarzenia zawarte zostały w formie anegdot w opowiadaniu "Donos", opublikowanym w "Zapisie". Pochodzi z niego taka oto historyjka:
Siedziałem w autobusie w sąsiedztwie dwóch pań, rozmawiających o życiu i powszednich kłopotach i wtem słyszę – "wiesz, jadę niebawem na urlop", "coś ty, przecież mówili, że będzie zimno i deszczowo", "a to skurwysyny" – skwitowałła pani.
Czas wspomnieć o Twoich badaniach historyczno-literackich…
– Dwa lata temu obroniłem pracę doktorską, której przedmiotem była historia poezji polskiej w latach 1939 – 1980. Liczyła ona ponad 500 stron, a więc za dużo dla wydawnictw drugiego obiegu, natomiast Czytelnik wyznaczył mi termin edycji na 1995 r., no to zrezygnowałem; książka ukaże się w Berlinie Zachodnim. Jej fragment dotyczący lat 1945-1975 mam opracować ponownie dla Instytutu Badań Literackich PAN.
Piszę również pracę o Gustawie Herlingu-Grudzińskim, której fragmenty ukazały się w "Kontakcie". Chciałbym w przyszłości przedstawić ją jako rozprawę habilitacyjną.
Pokonując liczne trudności paszportowe wyjeżdżałeś za granicę, przez kilka lat mieszkałeś w Berlinie Zachodnim z przyczyn rodzinnych…
– To dla mnie wyjątk0owo przykre sprawy, związane z utrudnieniem mi wyjazdu do śmiertelnie chorego ojca i do chorej, samotnej matki. Nie lubię o tym mówić.
Pomówmy więc o Twoich zagranicznych kontaktach wydawniczych.
– Kontakty z emigracyjnymi oficynami wydawniczymi miałem już wcześniej. Traktowałem je na równi z drugim obiegiem, umożliwiały bowiem publikowanie poza zasięgiem cenzury.Współpracuję z Instytutem Niemiecko-Polskim, kierowanym przez Krla Dedeciusa w Darmstadt, uczestnicząc w realizacji programu, dotyczącego badania polskiego odbioru działalności tej placówki.
Pomagałem Jankowi Chodakowskiemu w reedycji "Pulsu" w Londynie. Utrzymuję też serdeczne stosunki z paryską "Kulturą" Jerzego Giedroycia, pismem bardzo mi bliskim, prezentującym w opanowanym tonie tematykę związaną z miejscem Polski w Europie, mającym wielkie zasługi dla kultury polskiej. Warto pomyśleć o wydaniu w kraju antologii publicystyki publikowanej na łamach tego miesięcznika. Na zaproszenie Uniwersytetu Sztokholmskiego i Uniwersytetu w Uppsali prowadziłem wykłady o najnowszej poezji polskiej, w prasie zachodniej ukazywały się moje teksty, przetłumaczono
na niemiecki nieco wierszy, które opublikowano w dwujęzycznym tomiku "Nie mówcie Europa", wydanym w Berlinie Zachodnim.
Nakładem działającego w tym mieście wydawnictwa "Pogląd" pojawiła się książka, złożona ze szkiców krytycznych pt "W Polsce czyli nigdzie". A propos "w Polsce" – sporo teraz deklaracji "narodowych". To jakiś dziwny kompleks. Ponieważ nie mam trudności ze swą tożsamością, staram się wobec swej polskości osiągnąć dystans krytyczny, a nie demonstrować przynależność narodową.
W książce tej zwraca uwagę spokój w ujmowaniu istotnych i kontrowersyjnych problemów: niezależności człowieka od presji rzeczywistości, współzależności kwestii polskości i ojczyzny z zagadnieniami kondycji ludzkiej, kultury i cywilizacji…
– Dobrze, że mówisz o owym spokojnym poruszaniu spraw istotnych, bowiem rzeczywiście starałem się nie ujmować ich w sposób rozedrgany czy emocjonalny. Piszę wprawdzie o polityce, ale nie jestem pisarzem politycznie zaangażowanym. Opowiadam się za literaturą wydawaną poza zasięgiem cenzury, gdyż kontrola publikacji jako narzędzie reglamentowania życia kulturalnego najzwyczajniej mi nie odpowiada, ale to nie oznacza, że ją za to premiuję. Sam sobie narzucam reguły, według których tworzę i to mi zupełnie wystarcza.
odpowiedzialność za przestępstwa reguluje kodeks karny. Kiedy więc ujawniam tajemnicę państwową czy wojskową powinienem odpowiadać przed sądem, a nie oglądać tekst pokiereszowany przez cenzurę.
Znajdujemy się w okresie przełomu i znaczących zmian. Ciekaw jestem Twojej opinii o przyszłości życia kulturalnego i kondycji środowisk twórczych.
– Uważam za niezwykle ważne scalenie podzielonej kultury polskiej, przywrócenie normalnemu odbiorowi dzieł pisarzy z różnych środowisk literackich. Stefan Żeromski twierdził, że inteligencja polska nie jest w stanie tworzyć wspólnego frontu, gdyż jej poszczególne grupy stanowią kllientelę różniących się ugrupowań politycznych. Sądzę, że czas po temu, aby oprzeć się owym podziałom i organizować się w imię ochrony interesów środowiskowych. W sferze kultury bowiem wspólne interesy istnieją, niezależnie od poglądów politycznych indywidualnych twórców. W działalności twórczej nie można zaplanować pojawienia się geniuszów ani arcydzieł, można jednak stworzyć warunki sprzyjające powstawaniu ważnych dokonań literackich. Wśród owych warunków wymieniłbym zlikwidowanie cenzury, wykluczenie stosowania represji wobec twórców za ich postawę polityczną i dzieła, zaniechanie manipulacyjnych poczynań władzy, wywołujących podziały środowiskowe, stonowanie ostracyzmów środowiskowych. Istotne jest powstanie normalnego ruchu wydawniczego, choćby przez ujawnienie się oficyn podziemnych.
Czy zgodzisz się z opinią o więcej niż złym samopoczuciu środowisk twórczych w tym niepewnym okresie przejściowym?
– Oczywiście, a powodem tego stanu jest wspomniane już uzależnienie ludzi pióra od grup politycznych, przypisywanie im ideologicznych rodowodów, nienaturalne identyfikowanie twórców z władzą lub opozycją. Kiedy określa się mnie jako pisarza politycznego i opozycyjnego dostaję gęsiej skórki i zbiera mi się na wymioty. Nie czuję się ani jednym, ani drugim. Publikuję w drugim obiegu, ale nie utożsamiam się z jakąś grupą opozycyjną. Próbuję się przeciwstawiać takiej polaryzacji opinii i stanowisk. Pamiętam zdziwienie moich przyjaciół, gdy napisałem do drugoobiegowej "Obecności" recenzję z wydanego w stanie wojennym bardzo dobrego tomu wierszy Krzysztofa Gąsiorowskiego, ówczesnego prezesa warszawskiego ZLP. Życiorys autora mało mnie obchodzi. Trzeba pisać wreszcie o książkach, a nie o autorach, rozdając nagany bądź laurki polityczne.
W atmosferze przemilczeń, zbywania podpisanymi inicjałami, jedynie informacyjnymi notkami recenzenckimi, publikowania recenzji będących tylko poparciem politycznego sojusznika ulega zaburzeniu stosunek między twórczością, a jej recepcją czyli sferą, która ma zcalać podzieloną kulturę.
Co proponujesz młodym, debiutującym twórcom, wchodzącym w naszą kulturalną rzeczywistość?
– Zachowanie niezależności, co przy odpowiednio silnej motywacji, na pewno pozwoli im na osiągnięcie satysfakcji.
Proponujesz więc drogę dość ciernistą…
– W inną, po prostu, nie wierzę. Najistotniejsze jest zachowanie poczucia, że mówi się własnym głosem, nie na zamówienie – czyjekolwiek. Ja wiem, że będąc debiutantem in spe trudno jest przyjąć owe warunki, ale trzeba pamiętać, iż jeśli bardzo się tego pragnie, zawsze utwór dobry zostanie wydrukowany, choćby po latach. Cóż, wejście w literaturę to zawsze ryzyko. Ale, mówiąc patetycznie, wchodzi się w dialog z Homerem i Mandelsztamem, a nie z aktywistami politycznymi. I otym trzeba pamiętać.
Rozmawiał:
Piotr Wójcicki