Zobacz koniecznie, proszę.
Stanowczo niezaliczony pobyt w naszym mieście ma przybysz, który nie przekroczył progu placówki o nazwie
Lothe Lachmann Videoteatr „Poza” (istniejącego od 20 lat) w Pałacyku Szustra na ul. Morskie Oko 2 i nie obejrzał niesamowitego spektaklu „Śpiewanna@alkestis.pl”.
Jeden duży ekran, osiem monitorów, Jolanta Lothe na scenie, Piotr Lachman za
operatorską konsolą,
aktorzy na filmowej taśmie oraz stół z napełnianą i opróżnianą karafką wina przekazują nam dzieje Alkestis (w tej roli Maria Peszek), poświęcającej swe życie w zamian za przedłużenie żywota jej
ukochanego, Admeta (światowej sławy kontratenor Artur Stefanowicz). Komputerowa transmisja uniwersalnego starogreckiego mitu, cyfrowe
dekodowanie odwiecznych tajemnic duszy. – czy to możliwe? Nie wiem, ale
uważam, że
warto spróbować i za podjęcie takiej próby powinniśmy być absolutnie wdzięczni Piotrowi Lachmannowi – poecie, pisarzowi, eseiście, autorowi scenariusza. On to właśnie niczym pasterz elektronicznych
owieczek podporządkował swojej koncepcji z natury rozbuchaną technologię audio-video i skonstruował obraz mitu rodem z Peloponezu i fascynującej krainy McIntosh. Tak trzeba, bowiem mityczna opowieść trwa nieprzerwanie
bez względu na to, jakie technologiczne precjoza zechce się tzw. ludzkości wymyślić.
Oglądamy dzieje głównych bohaterów, słuchamy pięknej muzyki formacji Elektrolot (techno
modlitewne i miłosne najwyższej próby) oraz przejmującego śpiewu Marii Peszek i Artura Stefanowicza, patrzymy na dziewięć ekranów, podających nam zmieniające się obrazy. Nasz wzrok przenosimy z monitora
na monitor, a owe linie przenoszenia tworzą siatkę, krystalizującą się w miarę upływu czasu w geometryczną strukturę wizerunku. Mamy więc do dyspozycji podstawową konstrukcję, natomiast jak ją „ubierzemy”,
jakie elementy i jakie szczegóły znajdą się na całym obrazie, a to już nasza intymna sprawa. Zwracam szczególną uwagę na formalną stronę spektaklu, bowiem właśnie organiczna spójność specyficznej
i jedynej w danym przypadku formy z ważną treścią wydaje się być najatrakcyjniejszą cechą Video-Teatru „Poza”. Formalny kunszt zadawania pytań ostatecznych zawarty jest w geometrii przekazu i geometrii odbioru.
No i Mojry moje kochane, boginie życia i śmierci, przyglądające się z góry historii całkowitego
poświęcenia w imię miłości, która kończy się dość dwuznacznie i może nas pozostawić bezradnymi moralnie. Boginki-komentatorki, najbardziej boskie postacie tej opowieści okazują się najprawdziwiej ludzkie
i swojskie.
Nareszcie możemy zobaczyć trzy znakomite aktorki – Annę Chodakowską, Monikę Niemczyk i Małgorzatę
Zajączkowską, które w ciągu ostatnich lat uporczywie mnie, jako widza unikały (proszę mi tego więcej nie robić!). Mojry wychylają się przez niebiańską balustradę, lustrują ziemski padół i plotkują,
obgadują, dogadują, a od czasu do czasu używają swoich nożyc do przecięcia nici żywota. Ot, tak i już. Śmiertelnie są znużone własną nieśmiertelnością i chętnie – dla zdrowia i rozrywki – „uderzają
w gaz”, ogrzewają dłońmi prawie nagie piersi oraz marzą, aby – za przeproszeniem – nafikać się do woli, nawet za cenę życia. Gdybyśmy zechcieli kontynuować ów wątek komicznej eschatologii aż do niewinnej
przesady, możliwe byłoby wykreowanie Mojr na ikony kultury masowej. Nie wiem, czy byłoby śmiesznie, ale może za to ciekawie, a w każdym razie modnie.