Jan Pietrzak o antypolonizmie
Najlepsze są najprostsze recepty na zjawiska negatywne. I taką receptę na antypolonizm w sposób klarowny i zrozumiały funduje nam Mistrz Jan Pietrzak.
Wielu pamięta jego nadzwyczajną popularność w czasach PRL-u. Ja sam żebrałem pośród znajomych o jakieś nagrania jego monologów kabaretowych, rozprawiających się zjadliwie z komuną pod wszystkimi postaciami. Słuchałem jego głosu z rozpalonymi policzkami i czułem, że napełnia mnie nadzieja. Za tę nadzieję jestem Janowi Pietrzakowi najbardziej wdzięczny i teraz jako starszy już facet uważam, że działalność Mistrza przyczyniła się do przeżycia trudnych czasów bez jakichś katastrofalnych ubytków w duszy i mózgu.
Teraz Jan Pietrzak znalazł się w sytuacji osoby wyklętej przez „salon warszawsko-krakowski”, gdyż mówi i przekazuje słuchaczom za wiele niewygodnej prawdy i propaguje wartości nie do przyjęcia przez gigantów postępu. I jeszcze do tego mówi to w sposób prosty i klarowny, a więc – o zgrozo – jego przekaz może trafić do odbiorców. Po prostu, niebezpieczny gość.
O antypolonizmie w przytoczonym tu klipie mówi właściwie tak treściwie, że nie pozostaje właściwie nic mądrego do dodania. Dlatego od siebie dodaję komendę: „wykonać”. Posłuchać i zastosować w praktyce.
Moja naiwność rodzi powagę. Więc zupełnie poważnie: nie udało mi się dotychczas spotkać kabaretu, w którym jak tutaj, stare słowa – a bez nich każda opowieść jest emferyczna i skazana na zatracenie – stare, poniżane tyle lat słowa – ojczyzna, godność ludzka, sprawiedliwość brzmią prosto, czysto, niedwuznacznie. Mężny i wzruszający, komiczny i prawdziwy – Jan Pietrzak.
(całość recenzji – pod tym adresem na stronie Jana Pietrzaka)
I tak jest w dalszym ciągu – co talent, to talent.
Prawda i won Rafała Ziemkiewicza
„Genderowy” dodatek do „Gazety Wyborczej” zamieścił zdjęcie osobnika, który zablokował wybór Miss Ameryki (o czym swego czasu pisałem). Na zdjęciu widzimy typową przegiętą ciotę, przebraną w sutannę, którą ciota zadziera do obiektywu, pokazując różowe stringi i siatkowe pończochy. Owoż przyznaję sobie prawo, żeby móc powiedzieć publicznie iż jest to obrzydliwy pedryl, w najlepszym wypadku pajac, obrażający moje uczucia religijne i moje poczucie estetyki. A postępek, który zapewnił mu sławę, daje mi prawo nazwać go także cymbałem.
Rafał Ziemkiewicz ma wielki i ważny dla publicysty dar nazywania spraw po imieniu. Wyraża zarazem poglądy wyznawane przez ludzi, których większość mediów ignoruje albo chce indoktrynować, wtłaczając do mózgów wszelkie brednie wypowiadane i propagowane przez zawodowych homoseksualistów.
Autor lapidarnie acz celnie wprowadza nas w znaczenie pojęć tolerancji i akceptacji oraz prezentuję nam parodię owych haseł w wykonaniu aktywistów ruchów jednopłciowych. Ostentacyjna promocja homoseksualizmu oraz upowszechnianie wizerunku Polski i Polaków jako wyjątkowych wrogów mniejszości seksualnych realizowane są wyjątkowo nieuczciwymi metodami:
W prasie światowej, zwłaszcza brytyjskiej, odżywa co i raz „news”, jakoby wskutek prześladowań uciekło z Polski do Anglii przed dyskryminacją i prześladowaniami w ostatnich latach sto pięćdziesiąt tysięcy homoseksualistów.
Skąd te zdumiewające dane? Od niejakiego Roberta Biedronia, homoseksualisty z zawodu, działacza „kampanii przeciwko homofobii” i SLD. A skąd je wziął? Jak przyznał, przyciśnięty w tej sprawie, tak sobie wyliczył. Ponoć do Anglii
wyjechało półtora miliona Polaków, a on uważa, że homoseksualiści stanowią 10 procent każdej populacji, więc 150 tysięcy. No a jak homoseksualiści wyjeżdżają z Polski, no to wiadomo, że uciekają przed dyskryminacją.
Otóż seksualne sprawy pana Biedronia nie dają mu immunitetu przed stwierdzeniem, iż plecie skończone bzdury, brednie dyskwalifikującego go jako uczestnika jakiejkolwiek poważnej rozmowy.
Co do tego można dodać. Ręce opadają i gadać się nie chce. Choćby dlatego warto natychmiast przeczytać felieton Rafała Ziemkiewicza, do czego bardzo gorąco namawiam.