Piotr Wójcicki – Długa Rozmowa
Witryna konserwatywna
Like
Like
Tweet
Tweet
+1
+1
youtube
youtube
RSS
RSS

Mucha w szklance. Notatki – Arrabal, Kajzar, Latynosi

fernando_arrabalKiedyś był znany i modny. Łakomie przerzucałem strony miesięczników i kwartalników literackich, aby znaleźć jakikolwiek tekst o nim i jego dokonaniach.

Fernando Arrabal – nieco obsesyjny. No, powiedzmy, bardzo obsesyjny. Powiem jeszcze, że moim zdaniem artysta bez obsesji jest jak pianista bez rąk. Albo jeszcze gorzej… .
Oto dwa fragmenty z „Jądra szaleństwa – Księga Lęku”:

Z tyłu za mną jest zakonnica i duża patelnia na ogniu.
Przypuszczam, że robi omlet, bo widzę przy niej dwa ogromne jaja.
Podchodzę bliżej, ona przygląda mi się uporczywie,  a ja dostrzegam
pod jej habitem dwa udka żabie zamiast nóg.
Na patelni leży mężczyzna z obojętną miną. Od czasu do czasu
wysuwa jedną nogę - może mu gorąco - ale zakonnica tego mu zabrania.
Teraz mężczyzna już się nie rusza i coś w rodzaju bulionu, bo
pachnie rosołem, pokrywa go całkowicie. Zupa staje się bardzo gęsta,
już go nie widzę. Zakonnica każe mi iść do kąta. Idę za nią.
Zaczyna mówić i prawi sprośności. Zbliżam się do niej, aby lepiej
zrozumieć. Ktoś śmieje się z tyłu za nami. Patrzę na ręce zakonnicy
i widzę dwie żabie łapy.
Jestem nagi: lękam się, żeby mnie ktoś nie zobaczył w takim stanie.
Ona każe mi zająć miejsce na dużej patelni, aby nikt mnie nie
przyłapał.
Siadam tam.
Bulion staje się coraz gorętszy: staram się wysunąć stopę z patelni,
ale zakonnica mi zabrania. Nagle rosół zakrywa mnie całkowicie i czuję,
jak żar zwiększa się bezustannie.
Teraz wrę.

I kolejny fragment:

Wręczyła mi bukiet kwiatów, ubrała w czerwoną bluzę i wsadziła
sobie na ramiona. Mówiła: "To karzeł, który ma zwariowany kompleks
niższości", a ludzie wybuchali śmiechem.
Szła bardzo szybko, a ja z całej siły trzymałem się jej czoła, żeby
nie spaść. Wokoło nas było wiele dzieci i , choć wspiąłem się na nią,
sięgałem im zaledwie do kolan.
Kiedy poczułem się zmęczony, dała mi pić z czarki napełnionej
czerwonym płynem, który miał smak coca-coli.
Gdy skończyłem pić, zaczęła biec. A ludzie śmiali się, można by rzec,
że gdakali. Poprosiła ich, żeby przestali się śmiać, gdyż jestem
bardzo wrażliwy, a ludzie zanosili się śmiechem.
Biegła coraz szybciej, widziałem jej obnażone piersi i koszulę
rozwiewającą się od wiatru. Ludzie śmiali się w najlepsze.
Wreszcie postawiła mnie na ziemi i zniknęła. Stadko ogromnych
karmazynek przybiegło do mnie gdacząc.
Nie byłem większy od ich dziobów, kiedy przybliżyły się, żeby mnie
dziobać.

Chyba jednak powiem, że stosunek Arrabala do kobiet jest nader „gęsty”. Lęk przed Gęstym, wielokrotnie większym ode mnie jest mi znajomy, a może wręcz bliski. jakże chciałbym obejrzeć sztuki Arrabala. Sam je reżyserował – w tym podobny do Kajzara, ale chyba nie tylko w tym. Kajzar też jest moim jeszcze niespełnionym snem o literaturze i teatrze. Może do niego wrócę – nie wiem.

helmut_kajzarDyskusyjną kwestią jest jak Helmut Kajzar zrealizował literacko i reżysersko swój postulat teatru meta-codziennego. Natomiast sama koncepcja wydaje mi się jak najbardziej słuszna i nader twórcza oraz szczególnie mnie satysfakcjonująca jako odbiorcę. Chociaż tak naprawdę jestem w ogóle za meta-rzeczywistością niekoniecznie „codzienną”.

Przeżywamy tzw dni powszednie, bo i cóż mamy robić innego, taka jest procedura boska i nic nam do niej. Możemy tę rzeczywistość opisywać i jeśli akurat jesteśmy dupnymi artystami, to czynimy to, bowiem tak nam się podoba czynić.
Ale nie jesteśmy jako pieprzeni artyści jedynymi fatygantami opisu. Dziennikarz może nas urzec fenomenalnym i prostym opisem serwując nam relację z jakiegoś wydarzenia sportowego. Cieszymy się jak dzieci – och, jak on wspaniale pisze, jaki barwny jest jego tekst i jak on nas ekscytuje jako czytelników. I dobrze, mamy do tego rzymskie prawo, pies nam mordę lizał.

Jeśli jednak artysta bierze się za opis rzeczywistości, zaczynają się przysłowiowe schody. Kiedy nam relacjonuje żywym tekstem jakieś wydarzenie (w trybie narracyjnym lub jako wypowiedź postaci scenicznej), to mamy równie dobre prawo spytać się, dlaczego nie zajmie się relacjami sportowymi w najlepszej gazecie, a nie zawraca głowy mnie, oczekującemu, niecierpliwemu odbiorcy sztuki, pragnącemu zaskakującego szczytowania jak najwrażliwszy prawiczek inicjacji. Artysta ma mnie posiąść swoim dziełem – jeśli tego nie robi, ani nawet o to się nie stara, to niech odda swe pióro innemu panu, a nie Muzie.

Kajzar zdobywał świat i ludzi opisem opisu powszedniości.. Zniewalał ujęciem codzienności NIE jako konkretnego realnego wydarzenia z życia Kowalskiego czy Kowalskiej, ale jako owego wydarzenia mitem w stadium jego formowania.

Dobrym przykładem jest znacząca i laboratoryjnie precyzyjna kwestia o owadzie (mucha, osa, pszczoła), przypadkowo uwięzionym w szklance („Archipelag Galapagos”).
Jakże często przeżywaliśmy takie zupełnie banalne chwile, kiedy siedząc przy stole w letni dzień i prowadząc mniej lub bardziej istotną rozmowę usłyszeliśmy natrętne bzykanie muchy, rozbijającej się o szklane ścianki naczynia. Towarzyszy takim momentom specyficzny stan ducha. Jaki? A to już jest istotne dla przezywającej to jednostki. Jaki? Ano różny i tak ma być.

Kajzar tworzy z takiego wydarzenia surogat rzeczywistości w brylantowej szczypcie, kształtuje je w powstający na naszych oczach mit, a właściwie w ARCHETYP wszystkich na świecie wydarzeń tego rodzaju po wsze czasy. Jeśli kiedyś ewolucja spowoduje, że pojawią się latające koty, to ten meta-opis będzie wciąż całkowicie aktualny np. w sytuacji, gdy skrzydlaty kocur wpadnie do dzbanka po kawie (czyli zwykła banalna, codzienna i powszednia okoliczność – przecież to jasne).

I takiej metody kreacji oczekuję od artysty – pisarza, malarza, fotografa, poety i wyjątkowego aktora. Nie jestem mało wymagający – to fakt. Ale za to jakie mam przeżycia, kiedy natrafiam na taką sztukę. Tego mi nikt nie zabierze.

… czy Kajzar i Arrabal, to znowu taki wielki cymes??? Zresztą nawet jeśli nie pytasz (a nie pytasz, bo nie musisz), to i tak odpowiem (bo muszę).

Oczywiście, że nie. Arrabal jest nieco anachroniczny ze swoją awangardową dezynwolturą rodem z lat 50-60-tych. Chociaż obsesje ma bardzo trafne, tzn trafia w moje bebechy, a to już coś.
Pisanie Kajzara trudno nazwać porywającym, ale mieści się w nurcie europejskich nudziarzy artystycznych. Mówię o nim, jako o pisarzu. Teoretycznie nadzwyczaj słuszny, ale warto jeszcze mieć pisarski talent (choć on jednak talent miał, to dlaczego ja narzekam?). To jasne.

 

AVT_Jose-Lezama-Lima_4016Nie chce się wierzyć, że w tym samym czasie na drugim końcu świata powstawało „Sto lat samotności”, „Jesień patriarchy”, „Alef”, „Kraina najczystszego powietrza”, ponad-epokowa „Terra Nostra”, której trzy tomy ujmowały historię naszej cywilizacji w potężne archetypy,  „Plugawy ptak nocy” ze swoją uwodzicielską narracją.
Macondo zawładnęło naszymi duszami i zmysłami, a „Raj” Jose Lezama Limy (i pewnie jego „Wazy orfickie”) stał się tropikalną biblią sztuki w ogóle. Triumf mitu, archetypu i współ-stwórczej kreacji świata.
W porównaniu z kunsztem Latynosów starania Arrabala czy Kajzara wydają się nader wątłym i niezbyt smacznym ersatzem ambrozji, taką ambrozją instant.
To właśnie cudowni Latynosi zrealizowali odwieczne marzenia wszystkich kontynentalnych awangard o idealnej równowadze formy i treści. Odkryli oni bardzo prosty sposób na przekazywanie siebie innym – przypomnieli nam, że na początku była przypowieść, a z niej wysnuła się Biblia i Koran i że jeśli w przypowieści najważniejsze zdanie brzmi „Na początku był… i dalej, dalej”, to początek jest najistotniejszy w ogóle – w sztuce literackiej też.
I wielcy autorzy podjęli trud opisu wszystkiego in statu nascendi. Kreowali w swej prozie świat pełen jeszcze nienazwanych elementów, ledwo widocznych, ale ruchliwych efemeryd, pragnących przybrać jakiś, często byle jaki kształt, który pozwoli im – po prostu – być.
Jeśli kwestia ostatniej kochanki dyktatora brzmi „od czasu kiedy mnie zgwałcił, gdy miałam 12 lat”, to doskonale wiadomo, że jej narracja ma właśnie taki moment inicjacyjny i jest to czas, w którym powstaje człowiek i towarzyszący mu mit.

Posłuchajmy, oglądajmy, ściągajmy i cieszmy się:

 


Widmo nad Warszawą – naukowy antysemityzm

Było tak:

1. „Wspaniała Alina Cała” dała wywiad do Rzepy, w którym bez skrępowania popisała się rasistowską opinią, twierdząc, że wszyscy Polacy są winni zagłady 3 milionów Żydów podczas drugiej wojny światowej.

2. „Wspaniała Alina Cała” kilka dni później również w „Rzeczpospolitej” starała się „naukowo” udowodnić powyższą rasistowską tezę, co z założenia było zabiegiem absurdalnym, gdyż – jak sądzę –Alina Cała rasistowskiej tezy nie da się udowodnić,żadnymi argumentami i dokumentami (chyba, że się mylę (Co?! Nie słyszę! Da się jednak udowodnić – aha, no to mamy przechlapane).

3. Kilka dni później odbyła się pod Żydowskim Instytutem Historycznym (bardzo szacowną instytucją państwową) stu-osobowa demonstracja znajomych „Wspaniałej Alicji Całej”, wspierająca jej niesłychaną tezę. Ciekawe czy uczestnicy tej masówki zdają sobie sprawę, że uczestniczyli w imprezie rasistowskiej, że stanęli po mrocznej stronie granicy przyzwoitości.

4. Zgromadzeni podobno myśleli, że bronią prawa do wolności badań naukowych, ale po sponiewieraniu Cenckiewicza, Gontarczyka (bez znajomości ich dzieła) i Zyzaka wydaje mi się, że nie mieli by śmiałości tak twierdzić, gdyż wśród nich znajdowało się wiele osób inteligentny, wykształconych i kryształowo uczciwych, a przede wszystkim prawdomównych.

Przyczyna tytułowego widma nad Warszawą, widma rasistowskiej zarazy przyprawia mnie o lęk i mdłości. Taki oto jestem wrażliwy – jak większość przeciętnych Polaków (nie, nie, przepraszam – nie Polaków, ale ludzi. Ha, udało mi się wybrnąć z pojęciowego zaścianka).

Wywód „naukowy” dokumentujący proweniencję totalnego antysemityzmu Polaków, zaprezentowany przez „Wspaniałą Alinę Całą” ma bardzo ciekawą zawartość faktograficzną, rozkładającą zezwierzęconego odbiorcę nawet nie na dwie, ale na cztery łopatki.

Niewykluczone, że owa zawartość faktograficzna wygląda według Autorki tak:

1. XIX wiek.

A. Polacy, nie wiedzieć dlaczego, uzyskują jakąś drażniąco wyrazistą tożsamość narodową, chyba jedynie po to, aby wymyślić nowoczesny antysemityzm, o czym marzyli – jak wiadomo – od momentu Chrztu Polski w 966 r. Zaczynają się pastwić, wspierani przez Kościół, nad swoimi współobywatelami, a raczej cesarskimi współ-poddanymi , bowiem chcą się sprawdzić w działaniu przed założeniem takiej tam Ligi Narodowej i innych nikomu właściwie niepotrzebnych organizacji, siejących nienawiść narodową i społeczną.

B. Nasi drodzy współ-poddani w zasadzie nie robią nic godnego uwagi – ot, zwołają sobie kongres syjonistyczny w celu walki ze wzrastającym antysemityzmem, jakiś kongresik Bundu, a poza tym słuchają śpiewu ptaków, szczebiotu dzieci oraz skrzypka na dachu. Oczywiście, okropnie martwią się niebezpiecznie wzrastającym polskim antysemityzmem, ale to normalka.

2. XX wiek do 1939 r.

A. Polacy wciąż jacyś niespokojni, bez skrupułów wykorzystują I-szą wojnę światową do odzyskania niepodległości. Cwaniaczki, jedne. Założyli endecję i chadecję i się panoszą, jak zwykle z poparciem Kościoła. Bez niego to już nic nie potrafią zrobić. Cwaniaczki, a jednak niezguły.

B. Nasi drodzy współobywatele nadal martwią się polskim antysemityzmem, z powodu którego nie mogą się kształcić i dlatego nie ma wśród nich ludzi z akademickimi dyplomami. Poza tym słuchają śpiewu ptaków, skrzypka na dachu, z niekłamanym wstrętem patrzą na wschód w stronę Związku Sowieckiego, unikają pochodów pierwszo-majowych i jak ognia strzegą się zarazy komunizmu, ucieleśnionej w Komunistycznej Partii Polski. Nie chcą przeciez być agentami obcego mocarstwa, bo to nieprzyzwoicie i nielojalnie wobec kraju, którego są obywatelami.

3. II wojna światowa.

A. Rzecz niesłychana. Polacy utracili przecież Ojczyznę, ale jak to oni (zawsze coś muszą kombinować), wymyślili Państwo Podziemne. Państwo to powstało, aby wydawać, równie podziemne jak ono, gazetki nacjonalistyczne, a w gruncie rzeczy – po prostu – antysemickie. Powstały też różne bardzo niesympatyczne i awanturnicze organizacje wojskowe, wiadomo na czyją zgubę.

B. Żydzi byli mordowani przez Niemców oraz przez czytelników i wydawców gazetek Państwa Podziemnego.

4. PRL.

A. Nareszcie nastał okres spokoju, można rządzić, żyć i cieszyć się wolnością po strasznych poprzednich trzech okresach dziejów naukowego antysemityzmu. Polacy jednak nie tylko nie poczuwają się do jakiejkolwiek winy, ale jeszcze drwią z tego pojęcia nazywając tak zbrojną organizację – WiN czy jakoś tak – która sprawiła sporo kłopotu, ale jakoś się w końcu wszystkich wymordowało i spokój nastał w całym kraju nad Wisłą. Jeszcze jakiś Fieldorf podskoczył, ale to już był drobiazg. Przygniotło się butem i po robactwie. Polacy jakby przycichli, ale jakoś tak niewyraźnie wyglądali, jakby byli niezadowoleni i troszeczkę jakby zbierali się w sobie. No, ale może chodziło o zbieranie grzybów, znane polskie zajęcie ludowe. Kto ich tam wie.

B. Nasi drodzy współobywatele permanentnie niepokoili się o stan antysemityzmu w statystycznym Polaku, bo a nuż wybuchnie ten rasowy ogień i powiedzą ci nierozważni ludzie, że w UB za dużo drogich współobywateli. A co to – każdy ma prawo do swobodnego wyboru miejsca pracy. Jak będzie trzeba to zrobi się demonstracyjkę siły w obronie wolności na socjalistycznym rynku pracy.

Niejeden oficer martwił się, że Polacy mogą źle zrozumieć jego intencje i wziąć niechrześcijański odwet w chwili gorączki jaka ich czasami dopada.

5. III Rzeczpospolita.

A. Nastała wolność i demokracja, ale Polacy natworzyli kupę jakichś kanapowych partii i stowarzyszeń, a spora ich część niemile się odzywała do drogich współobywateli. Jak zwykle. A g… chłopu, nie zegarek.

Z początku Polacy czytali jedną Gazetę i niby im wystarczało, ale nagle przyszło im do kołtuniastych łbów, aby zróżnicować ofertę medialną. Powstały jakieś nowe tytuły, ale o zgrozo, pisali w nich inni autorzy, nie ci sami co w Gazecie. Przyznaję, to już już było i jest zbyt ostre przegięcie. Tak nie można, nie godzi się. Trzeba czytać i słuchać tego, co mądrzy ludzie piszą i mówią, a nie marudzić pluralistycznie.

Później Polacy poczuli, że jednak bez dostępu do wiedzy będą ciemni jak w tabaka w rogu i wymyślili Instytut Pamięci Narodowej. A co to własnej pamięci nie mają, muszą się wspierać źródłami historycznymi. Przecież wiadomo, że one, te źródła zawsze kłamią, a mądrzy ludzie mówią tylko prawdę.

I czemu niby ta wiedza ma służyć. Przecież wiadomo – utrwalaniu w narodzie antysemityzmu. A tak? No więc to jest zdecydowanie zła wiedza.

B. Nasi współ-przyjaciele (niechże teraz tak będzie) zdecydowali ostatecznie rozprawić się z lewiatanem antysemityzmu w sposób „naukowy”, rozkosznie przwrotny i jednocześnie genialnie prosty. Najważniejsza jest bowiem czysta i nieskalana struktura świata.

Uczona historyczka „Wspaniała Alina Cała” ostatecznie przyspawała wredny rasistowski syndrom antysemityzmu do absolutnie wszystkich Polaków i do każdego z osobna. Szlus i po problemie.

Zdaję sobie doskonale sprawę, że powyższy wywód w porównaniu z prostotą myśli i argumentacji Wspaniałej Aliny Całej” jest nader pokrętny i mocno skomplikowany, ale taka to już moja osobista cecha narodowa.

Zagmatwać i pozostać zwierzęcym antysemitą.

Panorama Warszawy

 

 

Prawda i won Rafała Ziemkiewicza

ziemkiewicz„Genderowy” dodatek do „Gazety Wyborczej” zamieścił zdjęcie osobnika, który zablokował wybór Miss Ameryki (o czym swego czasu pisałem). Na zdjęciu widzimy typową przegiętą ciotę, przebraną w sutannę, którą ciota zadziera do obiektywu, pokazując różowe stringi i siatkowe pończochy. Owoż przyznaję sobie prawo, żeby móc powiedzieć publicznie iż jest to obrzydliwy pedryl, w najlepszym wypadku pajac, obrażający moje uczucia religijne i moje poczucie estetyki. A postępek, który zapewnił mu sławę, daje mi prawo nazwać go także cymbałem.

Won! – Rafał Ziemkiewicz – Felietony – Fakty w INTERIA.PL – felieton, publicystyka polityczna, społeczna, sportowa, naukowa

Rafał Ziemkiewicz ma wielki i ważny dla publicysty dar nazywania spraw po imieniu. Wyraża zarazem poglądy wyznawane przez ludzi, których większość mediów ignoruje albo chce indoktrynować, wtłaczając do mózgów wszelkie brednie wypowiadane i propagowane przez zawodowych homoseksualistów.

Autor lapidarnie acz celnie wprowadza nas w znaczenie pojęć tolerancji i akceptacji oraz prezentuję nam parodię owych haseł w wykonaniu aktywistów ruchów jednopłciowych. Ostentacyjna promocja homoseksualizmu oraz upowszechnianie wizerunku Polski i Polaków jako wyjątkowych wrogów mniejszości seksualnych realizowane są wyjątkowo nieuczciwymi metodami:

 

W prasie światowej, zwłaszcza brytyjskiej, odżywa co i raz „news”, jakoby wskutek prześladowań uciekło z Polski do Anglii przed dyskryminacją i prześladowaniami w ostatnich latach sto pięćdziesiąt tysięcy homoseksualistów.

Skąd te zdumiewające dane? Od niejakiego Roberta Biedronia, homoseksualisty z zawodu, działacza „kampanii przeciwko homofobii” i SLD. A skąd je wziął? Jak przyznał, przyciśnięty w tej sprawie, tak sobie wyliczył. Ponoć do Anglii

wyjechało półtora miliona Polaków, a on uważa, że homoseksualiści stanowią 10 procent każdej populacji, więc 150 tysięcy. No a jak homoseksualiści wyjeżdżają z Polski, no to wiadomo, że uciekają przed dyskryminacją.
Otóż seksualne sprawy pana Biedronia nie dają mu immunitetu przed stwierdzeniem, iż plecie skończone bzdury, brednie dyskwalifikującego go jako uczestnika jakiejkolwiek poważnej rozmowy.

 

Co do tego można dodać. Ręce opadają i gadać się nie chce. Choćby dlatego warto natychmiast przeczytać felieton Rafała Ziemkiewicza, do czego bardzo gorąco namawiam.

Blogged with the Flock Browser