Piotr Wójcicki – Długa Rozmowa
Witryna konserwatywna
Like
Like
Tweet
Tweet
+1
+1
youtube
youtube
RSS
RSS

ROCZNICA

Żołnierze Wyklęci przypominają:

zolnierze-wykleci2011-40645

Śmierdzący wehikuł czasu

No i co? Chcecie cofnąć się wehikułem czasu klikaset lat wstecz? Na pewno? E!? Jednak tak? Dobrze, ale na własną odpowiedzialność. Nie mam zamiaru przyjmować później pretensji, że wyobraźnia Wam sie nieco popsuła i jakby spsiała. Jedziemy!

Kiedy oglądacie jakiś niebywale atrakcyjny film historyczny, albo czytacie ciurkiem przez wiele godzin powieść historyczną pełną przygód i niesamowitych sytuacji, a także wspaniałych opisów przyjęć, audiencji królewskich, posiedzeń szacownych gremiów, to 6775_265424515092_545535092_8579849_242153_npewnie nieraz wzdychacie i myślicie “Jakże wspaniale byłoby się tam znaleźć i być świadkiem historii. Tak usiąść z tymi ludźmi przy jednym stole, rozmawiać, biesiadować, poznawać ludzi i okoliczności ich postępowania – jakie to frapujące byłoby, jak by to nas wzbogaciło”. To się nazywa, po prostu, marzenie.

Jeśli cofnęlibyśmy się o 200, 300 czy 400 lat zadziwiłaby nas przede wszystkim kompletna odmiana w zakresie tzw. wrażeń zmysłowych. Dzisiejszemu człowiekowi z miasta małego i dużego trudno byłoby się przyzwyczaić do owych wrażeń. A nawet powiedzmy sobie szczerze, nasz współczesny bliźni doznałby poznawczego szoku.

Zasiadłby nasz pełen dobrych chęci Świadek przy jednym stole, wśród biesiadników, na rzeźbionej ławie i po minucie wyprysnąłby gnębiony torsjami i zwiewał, gdzie rośnie pieprz.

Odór spoconych, a nawet nie spoconych ciał biesiadników był przerażający, bez względu na ich pochodzenie społeczne. Owszem, poddawali się oni jakimś zabiegom kosmetycznym, ale niezbyt higienicznym. Czasami myli odkryte miejsca ciała, a więc ręce i twarz z przyległościami (stąd pewnie powiedzenie o myciu “na mały dekolt”), ale z naszego punktu widzenia byli absolutnymi brudasami. Nieraz używali do czyszczenia ciała korzenia mydlnika, który dawał nieco złudzenia, że ma się do czynienia z mydłem. Ale bez przesady. Mycie całego ciała było zebiegiem szalenie rzadkim, a polegało na zanurzeniu w wodzie i taplaniu się, co jak wiemy zapewne z własnego doświadczenia raczej brudowi nie szkodzi.

Jeśli taki gość lub pani raczyli się – Boże uchowaj – do nas uśmiechnąć, a liczyli sobie już 30 lub więcej lat, to mielibyśmy prawo do omdlenia nie tylko z powodu odoru, dochodzącego z ich ust. Ujrzelibyśmy koszmarne, nieregularne, czarniawe zęby, albo miejsca po nich, a więc szczerby. Żałoba za paznokciami była dość powszechna, zwłaszcza u polskiej szlachty, która zresztą szczyciła się również nie obciętymi, zapuszczonymi pazurami.

Kajetan Koźmian, właściciel klucza pięciu wsi, w swoich fascynujących pamiętnikach (szczerze polecam oczywiście z innego względu, a mianowicie jako znakomity tekst polityka konserwatywnego i zwolennika Królestwa Kongresowego. Pisał np. o kimś, kogo szanował: “Ale Bóg mu oszczędził bolesnego strapienia, uprzedził śmiercią ustanowienie Konstytucji 3 Maja…”.) daje nam opis Lublina w czasie sejmiku wyborczego do Sejmu w 1888 r.(zwanego później Czteroletnim). Z Podlasia nadciągnęła wielotysięczna rzesza drobnej szlachty zagonowej, aby wesprzeć swoich kandydatów. Rozbili się oni obozem pod miastem, a sam Lublin został przez Podlasian zdominowany i co nieco sterroryzowany ich chuligaństwem, bowiem rąbali szablami bez powodu i potrzeby mimo, że wysyłano do ich przywódców grzeczne prośby “aby rozbujałych6775_265424435092_545535092_8579839_4300342_n panów braci w porządku utrzymali”. Podczas licznych potyczek i bójek nieraz napadnięta szlachta uciekała z domów, namiotów czy karczm w skąpym odzieniu, w jakiejś bieliźnie, która zbrukana była odchodami bowiem zmiany tej części ubioru następowały wyjątkowo rzadko. Buty tej gołoty szlacheckiej śmierdziały dziegciem i wystawała z nich brudna słoma, co Koźmian precyzyjnie opisał.

Odór rozchodzący się w kościołach, w których odbywały się sejmiki nie przeszkadzał książętom Sapiesze czy Czartoryskiemu brać w nich aktywnego udziału. Wyjątkiem był król Stanisław August, który omal nie zemdlał w zetknięciu z panami bracią. Posłowie pijani jak bele wymiotowali tak w kościele, jak i pod jego ścianami na zewnątrz. Czy ktoś z naszych współczesnych wytrzymałby w takim towarzystwie? No, co jedziemy dalej wehikułem czasu? Jedźmy więc.

Ale zacznijmy od dnia dzisiejszego. Otóż w mojej podlaskiej wiosce, położonej naprzeciwko Drohiczyna, po drugiej stronie Bugu higiena jej mieszkańców jest w znacznie lepszym stanie niż szlachty XVII-XVIII- wiecznej. Gospodarz w ciągu tygodnia nie zmienia ubrania, zarasta brodą i myje, a raczej przemywa tylko ręce i twarz, czasami stopy i owszem używa mydła, ale oszczędnie. Mykwa całościowa ma miejsce w sobotę, a golenie w niedzielę. I tak w koło. W niektórych domach, ale w niewielu (bo większość do ładne, drewniane, podlaskie, niewielkie chałupy – ok. 35 metrów kwadratowych) są łazienki, ale to pomieszczenie wydaje się najbardziej zaniedbane, aż nie chce się tam wchodzić. Po pracy ubranie nie jest zmieniane, a jego wygląd przyprawia o żałość. Według wszelkiego prawdopodobieństwa taki model procedury higienicznej obowiązywał wśród XIX-wiecznej, wykształconej ludności miejskiej i może w dworach, ale niekoniecznie.

Tak więc postacie z komedii Michała Bałuckiego i Gabrieli Zapolskiej dbały o czystość na mały dekolt, dokonując zabiegów łaziebnych raz na tydzień. Codziennie natomiast zmieniano mankiety i kołnierzyki oraz golono się. Musiało wszystko więc tylko wyglądać czysto i nic poza tym. Wiemy przecież doskonale, jak może “pachnieć” człowiek po 5 dniach mycia wyłącznie odkrytych fragmentów ciała. Spróbujcie podczas wakacji, a przekonacie się boleśnie.

Mój stryjeczny dziadek Kazimierz Wójcicki opowiadał mojej Mamie o swej przygodzie z czasów młodości z lat 90-tych XIX wieku (miał wtedy dwadzieścia kilka lat). Jechał kiedyś ze starszą damą powozikiem w okolicach Tarnogrodu i na jakimś wyboju bryczka przewróciła się, dziadek wypadł z niej pierwszy na trawę, a dama okrakiem siadła mu z rozpędem na twarz, zakrywając mu ją wszystkimi spódnicami i długaśnymi majtkami. Konfuzja była wielka, a dziad Kazimierz z lekkim uśmiechem, skrywanym pod sumiastymi wąsami kończył opowieść: “Ale zapach był nietęgi”.

Już chciałem znów się cofnąć w czasie i opowiedzieć o higienie dam XVIII-wiecznych, ale postanowiłęm zjeść kolację, więc na tym skończę, aby kontynuować w następnym odcinku. Chyba, że zdecydowanie zaprotestujecie przeciwko odzieraniu historii z jej uroków.

Jeszcze tylko wytłumaczę się, dlaczego nie piszę przy tej okazji o Średniowieczu. Powiem tylko, że w XV-wiecznym Krakowie było dwieście kilkadziesiąt łaźni miejskich, natomiast w XVII wieku ich ilość zmniejszyła się wielokrotnie. Wraz z nowoczesnością upowszechnił się brud, cokolwiek by to znaczyło.

 

6775_265424295092_545535092_8579820_5056778_n

Boom iberoamerykański – Ku naszej pamięci

Przed rokiem 1960 rzadko można było usłyszeć niespecjalistę, mówiącego o współczesnej powieści latynoamerykańskiej – wspominaDonoso_photo
Chilijczyk Jose Donoso w „Mojej osobistej historii boomu”.

Carlosfuentes
I oto u schyłku lat 50-tych ukazała się powieść Carlosa Fuentesa „Kraina najczystszego powietrza” i pierwszy znaczący zbiór opowiadań Julio Cortazara „Tajemna broń”. W 1962 roku młody 24-letniCortazar2
Peruwiańczyk Mario Vargas Llosa otrzymał, liczącą się na całym obszarze języka hiszpańskiego nagrodę Mario_vargas_llosa
Biblioteca Breve de Novela barcelońskiego wydawnictwa Seix Barral za powieść „Miasto i psy”. W latach 1962-1968 do rąk czytelników dotarły tak wybitne utwory, jak: „Zielony dom” – Mario Vargasa Llosy, „Śmierć Artemia Cruz” Carlosa Fuentesa, Julia Cortazara „Gra w klasy”, Jose Lezama LimyLezama1
„Raj”, Ernesto SabatoO bohaterach i grobach” czy opromienione sukcesem „Sto lat samotności” Gabriela Ernesto_sabato
Garcii Marqueza. W tym czasie aż pięciu pisarzom latynoamerykańskim przyznano nagrodę Biblioteca Breve de Novela.

Od czasu uzyskania niepodległości przez poszczególne państwa, literatura tego kontynentu w ciągu XIX  i pierwszej połowy XX Garcia_marquez1
wieku była krępowana tradycjami konwencji realistycznej. Wartość obyczajowej powieści kreolskiej mierzona byłą wiernością opisu, przedstawiającego życie regionu, nosiła charakter autochtonicznej kroniki, której bohaterowie i okoliczności dobrze znane były wszystkim czytelnikom z bezpośredniej obserwacji. Niechęć do podejmowania tematyki uniwersalnej, bądź do uogólniania problematyki lokalnej sprzyjała podziałom i izolacji środowisk artystycznych.

Taki stan rzeczy nie mógł trwać wiecznie. Bogata i bujna rzeczywistość Ameryki Łacińskiej domagała się wieloznacznego, barokowego opisu (zgodnego zresztą z naturą języka hiszpano-amerykańskiego), pomieszczonego w niekonwencjonalnej strukturze literackiej. Przełom w literaturze iberoamerykańskiej polegał więc na odnalezieniu i umiejętnym zastosowaniu środków artystycznego wyrazu, odpowiadających wielokulturowemu europejsko-afrykańsko-indiańskiemu tworowi,  powstałemu w trwającym od XVI wieku i jeszcze niezakończonym procesie „metysażu”.James Joyce, Franz kafka, Robbe-Grillet, Sartre, Camus, Frisch, Gustavi Sains, Juan Rulfo,
Nie należy również lekceważyć wpływu, jaki miała twórczość europejska XX wieku (Joyce, Kafka, T. Mann, Robbe-Grillet, Sartre, Camus, Frisch i in.) na kształtowanie postaw artystycznych pisarzy Ameryki Łacińskiej. Wszystkie te czynniki połączone z wielkim talentem zrodziły zjawisko, któremu nadane miano boomu iberoamerykańskiego.
Reprezentanci tego kierunku potrafili łączyć, w swych nowatorskich formalnie utworach, świat rzeczywisty z mitologicznym, konstruując kronikę życia realnego i duchowego, stanowiącą organiczną całość.

„Staram się pisać książki oparte całkowicie na rzeczywistości – wyznajeSainz
Gustavo Sainz. – Natomiast technika narracyjna, sposób ujęcia czasu i przestrzeni powieściowej zależą od mojej wyobraźni…”.

Łagodnie i oględnie brzmią słowa meksykańskiego pisarza, dodajmy więc za południowoamerykańskim krytykiem, że jedynym prawem, uznawanym przez Gustavo Sainza jest prawo do eksperymentu.

„Rzeczy realne nic mi nie mówią (…) – pisze z kolei Juan Rulfo, autor „Pedro Paramo” i „Równiny w płomieniach”. – Nie nie potrafię np o Juan_rulfo
postaciach żywych, muszę je sobie wyobrazić, choć umieszczam je w świecie realnym(…). Bo ludzie wszędzie są podobni, a ci, których wymyśliłem żyją tylko w mojej wyobraźni. Podobnie jak w tradycji i wierzeniach meksykańskich Indian”.

Jedność przeszłości z teraźniejszością, obecność mitu w codziennym pejzażu, fantazja, wyobrażenia i namacalny banał – to elementy, tworzonej przez pisarzy Ameryki Łacińskiej „rzeczywistości cudownej”.

W latach 70-tych boom iberoamerykański dotarł do Polski w całej okazałości. Czytelnicy chłonęli latynoską prozę, upojeni jej rozmachem i spontanicznością, której nie dostarczała im twórczość rodzima, ani europejska, znajdująca się w okresie zastoju i niewiary w powieść jako gatunek literacki. Wszystkim ,którzy twierdzą, że moc tej literatury wyczerpała się w ciągu krótkotrwałego boomu, wystarczy zaproponować lekturę, napisanej w 1975 r. (wydanie polskie r. 1981) trzytomowej „powieści totalnej” Carlosa Fuentesa pt. „Terra Nostra„.

(mój tekst z 1984 roku)