Agata Czamor – W cieniu hotelu Marriott
„W cieniu hotelu Marriot” – wielkomiejski romans wagonowy, który napisałem w ciągu 12 dni jako ćwiczenie z kiczu, ukazał się w
1991 roku. Sprzedano ok. 17 tysięcy egzemplarzy, co dla mnie było zdumiewające. Jako 10-procentowy udziałowiec w zysku mogłem za to przeżyć 10 miesięcy. To ważne, bo akurat nie miałem stałej pracy. Po 18 latach wracam do tego powieścidła, aby już w innej epoce udostępnić je w przestrzeni wirtualnej.
Powieść będzie „szła” w odcinkach – najlepiej więc dokonać subskrypcji strony-bloga, aby mieć do niej stały dostęp.
_________________________________________________________
Agata była oszołomiona zgiełkiem wielkiego miasta.
Do Warszawy przyjechała niedawne z rodzinnego Grybowa, małego podbeskidzkiego miasteczka, w którym całe życie towarzyskie skupia się wokół pijalni piwa „Rozkosz”. Serwują w niej duże jasne z pianką, pędzone w miejscowym browarze. Miejscem o wiele bardziej smętnym niż rozedrgana
życiem knajpa jest druga i ostatnia zarazem w tym mieście duża instytucja – mianowicie ponure architektonicznie liceum ogólnokształcące. Tę właśnie szkołę ukończyła Agata Pastusiak niespełna dwa miesiące temu, przynosząc do domu tak zwane świadectwo dojrzałości.
Rodzice byli dumni z córki, dziewczyna była też z siebie zadowolona, ale cieniem na ową radość kładła się troska o przyszłość. Zakochani w latorośli, ojciec i matka nie wiedzieli co począć, aby zapewnić dziecku normalne, dorosłe życie. Jan Pastusiak, pracujący jako zawiadowca stacji PKP, radził się życzliwego mu naczelnika, matka – Anna, będąca bufetową w podgrybowskim domu wczasowym wiodła rozmowy o losie córki zarówno z koleżankami jak i z wczasowiczami, przybyłymi z szerokiego świata, aby podreperować swe nadwyrężone zdrowie.
l nagle w domu Pastusiaków zapanowała nadzieja. Przypomniano sobie bowiem o ciotce Emilii, siostrze ciotecznej pani Anny. Tak, najtrudniej wpaść na najprostsze rozwiązania.
– Ale, ale – zasumował się pan Jan. – Emilka jest parę lat po rozwodzie i mieszka teraz sama, a poza tym niebrzydka z niej kobieta.
Państwo Pastusiakowie siedzieli w kuchni, prowadząc wieczorną pogawędkę. Córka już spała.
– No i co z tego, że jest niebrzydka i mieszka sama po rozwodzie – pani Anna starała się nadążyć za myślami męża. – A to, że na ten przykład może sobie sprowadzać jakichś fatygantów i zepsuje nam dziecko z imentem!
– Co!??? – żona nie mogła opanować oburzenia – Janek, ty się opamiętaj, bardzo cię proszę! Nie obrażaj mojej rodziny. Co ty sobie myślisz!? Emilka chodzi do kościoła co niedzielę i zawsze dobrze się prowadziła. Pamiętam ją od najmłodszych lat, bo razem wychowywałyśmy się. Jak możesz opowiadać takie brednie. Głodnemu chleb na myśli, ty podstarzały capie!
– No już dobrze, dobrze. Ostrożność w takich sprawach nie zaszkodzi, a w ogóle, to trzeba uważać – pan Jan widząc gwałtowną w najwyższym stopniu reakcję żony, wycofywał się z familijnego pola walki.
Stanęło na tym, że Agata będzie poszukiwała życiowego szczęścia w stolicy pod bacznym i opiekuńczym okiem ciotki. Pastusiakowie nawiązali listowny kontakt z panią Emilią Kotlarską, ustalając termin przybycia córki do Warszawy
na połowę września. Krewna chętnie zgodziła się na przyjazd i wspólne mieszkanie z siostrzenica. Spodziewała się, iż raźniej będzie wieść życie wraz z przyjazną młodą duszą w niewielkim dwupokojowym mieszkaniu na warszawskich Stegnach.
Tymczasem w Grybowie łzom rozstania nie było końca. Tak jak pisklę opuszcza gniazdo na nieznany i niepewny los, tak Agata wyruszała w zasnutą mrokiem drogę przyszłości. Pierwszy raz opuszczała domowe pielesze i to na długo.
Czuła, że zaczyna się całkiem nowy rozdział w jej życiu. Stan drżenia, rozterki i wzruszenia sięgnął szczytu w momencie, gdy znikały w oddali drobne sylwetki rodziców, stojących na dworcowym peronie. Już nie usłyszy ich rad i napomnień: ,,zapnij dokładnie palto, bo się rozchorujesz”, „weź szalik”, „czy nie zapomniałaś chusteczki, przecież jesteś zaziębiona”, „nie zaniedbuj się w nauce, czy odrobiłaś lekcje”… Agata przełknęła łzy i oparła rozpalone czoło o chłodną szybę korytarzowego okna. Wsłuchała się w jednostajny stukot kół, powtarzając w ich rytmie po cichutku najukochańsze słowa: „ma-ma, ta-ta, ma-ma, ta-ta”…
*******************
l tak Agata znalazła się na warszawskim bruku. Stała na ulicy przed Dworcem Centralnym, oszołomiona zgiełkiem wielkiego miasta, wpatrzona w dziwną, a wspaniałą budowlę, wznoszącą się dumnie i okazale po przeciwległej stronie jezdni.
Hotel „Marriott” – przeczytała napis na marmurowej płycie, mijanej przez obojętnych przechodniów, którym pośpiech, gnający ich gdzieś przed siebie, nie pozwalał na podziwianie zmian w architekturze rodzinnego miasta. Agata wzniosła wzrok ku górze i powoli go opuszczała, jakby sprawdzając, czy wszystkie niezliczone piętra wspaniałego gmachu są na swoim miejscu.
„U nas, w Grybowie czegoś takiego nie ma” – westchnęła
prostodusznie…
– No i czego sterczysz na środku chodnika?! – podniesiony głos kobiety w średnim wieku przerwał zachwyt spowodowany pierwszym zetknięciem ze stolicą. – Tamujesz przejście!
– Przepraszam. Przepraszam bardzo – powiedziała głęboko zmieszana dziewczyna, która najchętniej w tym momencie skryłaby się głęboko pod ziemię. Taki wstyd, nie potrafi się nawet zachować na ulicy dużego miasta…
– Ciziunia, suń się, nie widzisz, że ludzie idą?! – usłyszała męski głos, ktoś mocno ją potrącił i wyminął szybkim krokiem. Spostrzegła, że stała tuz obok przystanku autobusowego, a ludzie, nie zwracając na nic uwagi i depcząc sobie nawzajem po butach, starali dostać się do zatłoczonego wozu linii 175.
Agata poczuła się zagubiona. Despekt jaki ją spotkał na
przywitanie nieznanego miasta wytrącił ją ostatecznie z równowagi. Była sama i bezradna. Ciotka Kotlarska miała na nią czekać na peronie, a tymczasem nie pojawiła się. Właśnie dlatego młoda podróżniczka z prowincji znalazła się na ulicy twarzą
w twarz z okazałą budowlą o dziwnej nazwie „Marriott”. Potrącający ją brutalnie przechodnie uzmysłowili stokrotnie bolesną prawdę o jej osamotnieniu w dziwnym, otaczającym ją świecie.
– Sprawia pani wrażenie zagubionej. Czy mogę w czymś pomóc? – za jej plecami rozległ się młody, łagodny i pełen ciepła głos.
Znieruchomiała.
,,O Boże, czy to do mnie?” – pomyślała zatrwożona. Powoli z ociąganiem odwróciła się, wydawało jej się, że lekkie buciki, jakie miała na nogach ważą po tonie każdy. Zimne i gorące fale przepływały przez całe ciało od stóp do głowy.
– Czy mogę w czymś pomóc? – usłyszała ponownie.
Pierwsze co ujrzała, to wpatrzone w nią uważnie, ale przyjaźnie niebieskie, wyraziste oczy i lekko wzniesione ciemne, ale nie czarne brwi. Oczy osadzone były w pociągłej, uśmiechniętej twarzy o delikatnych i ostrych zarazem rysach. Między rozchylonymi nieznacznie, ładnie przez naturę skrojonymi wargami widoczne były dwa rzędy równych, białych zębów, kusząco kontrastujących z intensywną złotą opalenizną. Całości dopełniała niedługa, ale starannie wymodelowana blond czupryna uroczo współgrająca z kolorem oczu.
O krok od oniemiałej z przerażenia dziewczyny stał wysoki, chyba
trzydziestoletni mężczyzna, z wyrazem życzliwości na twarzy jak i w całej zgrabnej sylwetce, lekko pochylony ku skromnie odzianej w niemodną brązową garsonkę Agacie.
Młody człowiek ubrany był w szykowne welwetowe spodnie, nie sięgające miękkich, ciemnobeżowych butów, dzięki czemu widoczne były krwiście czerwone skarpetki frote. Na koszulę z delikatnej włoskiej tkaniny w gustowną drobną kratkę nasz elegant włożył tego dnia cienką zamszową kamizelkę bez
zbędnych, a tandetnych butikowych ozdób i ,,bajerów”. Pachniał płynem po goleniu typu ,,Old Spice”, którego delikatny i trwały zapach niósł wrześniowy wietrzyk w stronę zaskoczonej dziewczyny.
– Ja nie wiem… przyjechałam… ciotka… – ze ściśniętego gardła z trudem wydobywały się nieskładne strzępki zdań, mających objaśnić jej nieszczęśliwe położenie.
– Ależ proszę się uspokoić, chwileczkę pomyśleć i opowiedzieć, co takiego się wydarzyło?
Ton jego głosu i sposób wypowiadania słów wywierał zaskakująco zbawczy wpływ na onieśmieloną pannę. Wzięła dwa głębokie oddechy i szybko wyrecytowała, aby mieć to już za sobą:
– Przyjechałam z Grybowa. Ciotka miała na mnie czekać i nie przyszła, a ja nie wiem jak dostać się na ulicę Kaukaską. Tam mieszka… to znaczy, ciocia Emilka. A Grybów to takie miasteczko, bardzo małe, na południu Polski – dodała tonem wyjaśnienia, tak jakby ta informacja była szczególnie ważna dla nieznajomego.
– Ach, Grybów! — ucieszył się nagle mężczyzna. – Znam tę miejscowość, przejeżdżałem kiedyś przez nią. Macie tam dobre piwo, byłem w waszej piwiarni i próbowałem, może aż nazbyt gorliwie.
– Naprawdę był pan tam? – nagle ów obcy, przygodnie spotkany człowiek stał się jej bliższy, prawie swojak. Przecież chodzili tymi samymi ulicami w odległym, a tak drogim, rodzinnym miejscu. – – Chodziłam do grybowskiego liceum i w tym roku przed wakacjami zdałam maturę – pochwaliła się odruchowo Agata
i natychmiast zmieszała się okropnie. „A cóż to może obchodzić tego eleganckiego pana – pomyślała – ale ze mnie głupia koza”, l zamilkła nagle zacukana.
– No, to pięknie, serdecznie gratuluję zdanego egzaminu dojrzałości. Dobrze. Można powiedzieć, że mamy za sobą pierwszą zapoznawczą pogawędkę, ale teraz chyba czas, abyśmy pomyśleli o szanownej cioci. Pojedźmy zatem na Kaukaską.
– Jak to, pojedźmy? – spłoszyła się nie na żarty.
„Co on sobie wyobraża – dodała w myślach – o nie, tak łatwo mu nie pójdzie”. Sama nie bardzo wiedziała, co ów nieznajomy mógłby sobie w tym momencie wyobrażać, ani co mu powinno pójść jak najtrudniej, ale na wszelki wypadek nastroszyła się jak młody gołąb.
– Oj widzę, że wywołałem u pani nielada popłoch!
– Nieprawda, ja się wcale nie boję! – wypaliła zawziętym głosem, z nieco dziecinną, czupurną intonacją, skonfudowana dziewczyna.
– No już dobrze. Przepraszam bardzo za niecne posądzenie o tchórzostwo – rzekł pojednawczo mężczyzna. – Chodzi mi, po prostu, o to, że na Stegny jest kawał drogi i niewygodne połączenia komunikacyjne. A ja mam samochód, o tu niedaleko,
na parkingu przed dworcem. Proponuję pani przejażdżkę na Kaukaską. Będziemy tam za piętnaście minut. Podwiozę pod sam dom i już. To wszystko.
Uśmiechnął się czarująco i wskazał ręką drogę do parkingu. Agata była w niesamowitej rozterce, w takiej chyba, w jakiej znalazła się tylko raz w życiu, kiedy musiała przed kilku laty zdecydować czy skorzystać z zaproszenia na pierwszą prywatkę.
– Ale, ale… – wydukała niepewnie i zamilkła.
Przypomniały się jej wszystkie przestrogi rodziców i doświadczonych znajomych, aby nie zawierać przypadkowych znajomości, że może to być niebezpieczne, że wywiezie taki gdzieś i…
– Proszę się naprawdę nie obawiać. Jeśli nie jest pani pewna mojej osoby, mogę wylegitymować się dowodem osobistym. Wtedy będzie wszystko wiadomo.
Nieznajomy sięgnął do kieszeni kamizelki, ale nie zdążył wyjąć dokumentu, gdyż Agata nagle zdecydowała się. ,,W końcu jestem pełnoletnia i dorosła” – przypomniała sobie o świadectwie dojrzałości oraz dziewiętnastu, ukończonych latach i zdecydowanie ruszyła ku stojącym nieopodal samochodom. Doszli do lśniącego czerwienią lakieru „golfa” i młody człowiek otworzył przed Agatą drzwi.
Podniosła nogę i oparła o próg samochodu. Zawahała się i w jednej chwili opadły ją znowu wszystkie możliwe wątpliwości i rozterki. Ale nawet nie wiedziała kiedy znalazła się w miękkim wygodnym fotelu, l tylko pomyślała nieprzytomnie:
„O mamo, co ja robię?!”.
(CDN)