Symetria w tle – Stanisław Kulawiak
Symetria może obdarować nas spokojem. Ale niezupełna symetria paradoksalnie jest w stanie uporządkować nasz odbiór w jeszcze większym
stopniu. Jakiś dominujący element wizerunku, w głębi i po bokach kadru
płaszczyzny, niespiesznie załamujące się pod kątami, nieuchronnie kształtującymi geometrię otoczenia. Znajdujemy się w świecie wymownej ciszy
brył i przedmiotów. Oglądamy fotogramy Stanisława Kulawiaka.
Stanisław Kulawiak (ur. 1954 r.) w Ostrzeszowie niewielkim mieście gdzieś w centralnej Polsce studiował na Wydziale Elektrycznym Akademii Górniczo-
Hutniczej
w Krakowie. I już w czasie studiów założył grupę artystyczną SEM i prowadził galerię fotografii.
W tym czasie jego prace plasowały się w nurcie ekspansywnej fotografii socjologicznej, a sam autor działał na pograniczu happeningu – jego aktywność
twórcza ingerowała w codzienną rzeczywistość.
Po ogłoszeniu przez komunistyczne władze stanu wojennego 13 grudnia 1981 r. sytuacja i działanie Stanisława Kulawiaka uległo znaczącej odmianie.Powrócił
do rodzinnego Ostrzeszowa, zaszył się w prowincjonalnym odosobnieniu, ale nie zaniechał aktywności, chociaż przybrała ona różny od dotychczasowej charakter.
„Zaczął się drugi etap w moim życiu, wyciszony i prowincjonalny(…) – mówił Artysta w rozmowie opublikowanej na łamach miesięcznika
„Calisia nowa”, nr. 12/2003). – Wtedy stanąłem na uboczu, zostałem stolarzem, pracowałem u mojego dziadka i budowałem dom. Aparat wyciszał we mnie dysonanse. 'Łapałem’ to, co mnie denerwowało lub śmieszyło.
Nie rzucałem kamieniami czy butelkami, nie brałem udziału w manifestacjach, nie zapijałem się w jakiejś knajpie na śmierć, tylko fotografowałem”.
Wtedy powstała kolekcja zdjęć nazwana „Okolice autentyzmu”, prace traktujące o obrzeżach ówczesnego głównego nurtu życia, stanowiące
dokumentację życia i pejzażu okolic miejsca zamieszkania autora. Prace te pozornie marginalne zainteresowały odbiorców zagranicznych. Kilka wystaw odbyło się w Niemczech, a pod koniec lat 80-tych artysta wyjechał
na pewien czas do USA.
Niektóre idee obecne w dawnych dokonaniach Stanisław Kulawiak realizuje do dziś – „na przykład 'pejzaże prawie symetryczne’. Są to zdjęcia,
które traktuję jako aksjomaty formalne, wymagają dużo czasu, zarówno przy ich wykonywaniu, jak i przy ich odbiorze. Wszystkie zdają się mówić: 'nie możemy biec przez całe życie’”.
To ważne wyznanie, przekonamy się o tym, gdy zetkniemy się z wizerunkami, w których symetria, płaszczyzny i przestrzeń
komponują się w znaczące estetycznie i emocjonalnie, skierowane ku nam przekazy.
Oto obraz, jakże znany amatorom starych malarskich pejzaży, samotnej studni chronionej przez podniszczone drewniane zadaszenie tkwiącej na płaszczyźnie
ogołoconego jesiennego ścierniska. Przedstawienie nostalgiczne, smutne, może nawet przygnębiające, ale też niezwykle pociągające prostym pięknem. Chyba nie można przejść dalej obojętnie, a na pewno należy zatrzymać
się w biegu i wydyszeć pośpiech powszedniego wyścigu miejskich szczurów.
Robimy jeden krok i patrzymy przez metalowe kraty z wykutą gwiazdą Dawida
w przestrzeń zrujnowanego cmentarza, na której leżą porozrzucane
w zmarniałej trawie uszkodzone bryły nagrobków – jak wyrzuty sumienia w ciszy śmiertelnej pustki.
Natomiast na jednym z kaliskich placów w centrum kadru dominuje rozczulająco ubogi i ekscentryczny w formie pomnik-atrapa samolotu.
Jego dziwaczność
podkreśla tradycyjne staromiejskie tło – dorodne drzewo i w głębi okazała bryła kościoła. To dziwne zestawienie tak plastycznie i przestrzennie uporządkowane wywołuje wrażenie – jeśli tak można powiedzieć
– nie budzącego irytacji, łagodnego dysonansu.
Powinna zwrócić też naszą uwagę niesamowita, zajmująca cały kadr konstrukcja (altana, weranda, przybudówka?) przeszklona, zaniedbana,
zagracona, porzucona i zapomniana z wybitymi szybkami i ze ścianami
porysowanymi przez nieznanych nam bywalców tego dziwacznego azylu (a więc jednak nie przez wszystkich zapomniana). Czeka na nich i niszczeje z upływem
czasu, który pewnie sprawi, że kiedyś nikt już tutaj nie zawita.
Przyjrzyjmy się również prostemu, ale jednak niebanalnemu ujęciu (po przekątnej) warszawskiego rynku Starego Miasta. Kamienice tkwią
zanurzone
w głębokim cieniu, a cień ten jakby kontynuuje wrastanie ich brył w płaszczyznę rynku. Tylko pierwszy plan wraz z częścią kawiarnianego ogródka znajduje się w ostrym świetle, które – nie wiadomo
dlaczego – wcale nie poprawia nam nastroju, a raczej pobudza do zadumy.
Tajemnica oddziaływania fotogramów Stanisława Kulawiak zawiera się w niemal wyrafinowanej prostocie kompozycji i zawartości jego prac. Kilka
elementów, dwie-trzy płaszczyzny i głębia z miejscem na oddech (czy głębokie westchnienie?), no i przede wszystkim spojrzenie artysty – i już – to naprawdę wystarczy. Możemy przejrzeć się w naszych marzeniach
o naszej niejednoznacznej obecności w pełnym metafor świecie.