Pomarcowe spotkania
Z niektórymi spotykałem się po raz ostatni. Był wrzesień 1968 r. i ruszyły już wycieczki na Dworzec Gdański, żegnające naszych znajomych, wyjeżdżających w znane-nieznane: do Szwecji, Izraela, Australii itp, itd. Ten smutny pożegnalny boom łączył sie z intensywnym życiem towarzyskim.
Wpadliśmy wieczorem do Stasia J. we trójkę: Mariola, Michał Gołaszewski (dziś – University of Canberra) i ja. Tłoczyliśmy się w malutkim pokoiku, generując młodzieżowy gwar. Każdy starał się usiąść gdzie się dało – na tapczanie, na krzesłach i rachitycznych fotelikach produkcji krajowej i na podłodze – najpewniejszym miejscem do siedzenia.
We dwóch z Leszkiem Szarugą staliśmy na środku pomieszczenia i zażarcie dyskutowaliśmy, pomagając sobie intelektualnie uzasadnionymi ruchami rąk.
W promieniu wielu kilometrów byłem jedynym facetem, który w wieku 19 lat przeczytał cały pierwszy tom „Kapitału” Karola Marksa. Dla poetó i intelektualistów byłem więc nader łakomym kąskiem. Z brodatego oblicza Leszka parowały emocje, ja natomiast w takich chwilach dialogowego apogeum odczuwałem rozkoszne, wewnętrzne rozedrganie.
Klasy, warstwy, baza i nadbudowa (we wzajemnym klinczu), własność społeczna, państwowa i indywidualna, środki produkcji i jej stosunki, wartość dodatkowa, redystrybucja dóbr, każdemu według pracy i każdemu według potrzeb. Przepływy międzygałęziowe sobie darowaliśmy. No i niech mi ktoś powie, jak tu się nie ekscytować?
Co pewien – na szczęście – niedługi czas, mały pokoik wypełniały dźwięki gitary i głos Jacka Kleyffa. Wstrząsająca ballada „Hradec Kralove” była wtedy wyjątkowo na czasie – półtora miesiąca wcześniej u boku Armii Czerwonej udzieliliśmy naszym czeskim i słowackim przyjaciołom bratniej pomocy, co by im Dubczek oraz Kundera z Havlem socjalizmu nie popsuli. Udało się – rzecz jasna – i ustrój, oparty na ludowładztwie i światłej dyktaturze proletariatu ostał się jeszcze na ponad 20 bitych lat.
Jacek zaśpiewał kilka piosenek, ale pominął kawałek o tytule „Ogryzek”. Przy każdej okazji męczyłem go do upadłego, aby przedstawił ten wdzięczny utwór. Wykręcał się, ale w końcu ulegał.
Trzy lata temu po ponad 30-letnim niewidzeniu się spędzaliśmy z Jackiem Kleyffem Noc Sylwestrową w Teatrze Studio. W zupełnie spontanicznym odruchu, po północy Jacek urządził nam mini-recital z towarzyszeniem przyjaciół z Orkiestry Na Zdrowie. Niektórzy ze współbiesiadników prosili o różne utwory z przeszłości, a ja – oczywiście – marudziłem na temat „Ogryzka”. W końcu Jacek westchnął i powiedział : „Dla Piotrasa – ogryzek” i zaczął „zapowiadać” przez zdezelowany dworcowy megafon odjazd pociągu osobowego.
Nooo, fajnie się poczułem.